Przekład: Dorota Pomadowska, Monika Skowron, Natalia Wiśniewska
Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2021
Gatunek: biografia
Marlenę Dietrich znają wszyscy na całym świecie. A kto wie kim jest Maria Riva? Może właśnie w ten sposób zacznijmy w takim razie opowieść o monumentalnej biografii największej gwiazdy filmowej. Obojętnie, co wiedzieliście o Marlenie obiecuję Wam, że po lekturze książki pod tytułem „Marlene Dietrich. Prawdziwe życie legendy kina”, zmienicie swoje zdanie o niej, o zawodzie aktora, o Hollywood i o ociekającym przepychem życiu celebrytów.
Maria Riva – autorka biografii o Marlenie Dietrich, aktorka, reżyserka, matka czterech synów, a w końcu jedyna córka słynnej gwiazdy filmowej, żyje w USA i w przyszłym roku będzie obchodzić setne urodziny. Specjalnie zaczęłam moje przemyślenia właśnie od niej. Bo przez niemal 100 lat życia, uznaje się ją wciąż „jedynie” za córkę swojej sławnej matki, a nie ofiarę. Tak, tak, dobrze słyszycie: relacja Marii i Marleny była wyjątkowo toksyczna, a Dietrich była po prostu Dietrich, a nie czułą matką. Choć w książce Maria Riva pisze o wszystkim z reporterską, a czasem zbyt pedantyczną szczegółowością, to zwróćcie proszę uwagę, że książka powstała niemal tuż po śmierci Marleny Dietrich (została wydana w USA w 1992), zajmuje niemal tysiąc stron i wcale nie jest budowanym na cześć matki pomnikiem, wręcz przeciwnie. Maria Riva burzy mit i legendę, ale robi to nie bez powodu.
Zacznijmy od początku. Córka Dietrich, posiłkując się swoimi wspomnieniami, listami matki i jej kochanków, zdjęciami, całym archiwum dzienników Marleny, pisze biografię gwiazdy od wczesnych lat dzieciństwa (a aktorka urodziła się w 1901 roku w Berlinie), aż do śmierci Marleny Dietrich, która, przypomnijmy zmarła w Paryżu w 1992 roku. Maria Riva była dość wczesnym i jedynym dzieckiem aktorki i Rudolfa Siebera zwanego Rudim. Jej narodziny zbiegły się praktycznie z eksplozją kariery Dietrich, która podbijała serca fanów kabaretów oraz teatrów berlińskich. Z teatrów przeniosła się na ekrany kina niemego, a następnie do Ameryki, gdzie brała aktywny udział w tworzeniu historii kina – superprodukcji filmowych, najpierw niemych, potem z dźwiękiem, kolorem. Druga wojna światowa nie sprawiła, że zapomniano o Dietrich. Wręcz przeciwnie – podróżowała po całym świecie, by umilić czas amerykańskim żołnierzom i występowała na żywo grając na przykład na pile. Po wojnie wciąż pracowała zawodowo, była świadkiem powstania telewizji i rozrywki, jaką ta fundowała milionom ludzi na świecie. Ostatnim etapem jej kariery były występy solo na całym globie – najpierw na salach koncertowych, a potem w ekskluzywnych hotelach.
Marlena Dietrich była świetną aktorką, piosenkarką, ikoną stylu, piękną kobietą, perfekcjonistką. Była tytanem pracy, miała dobry gust i intuicję, która jej podpowiadała, w który projekt się angażować, a który nie. Nikogo i niczego się nie bała, była uparta, wymagająca i zawsze gotowa na występ. Problem polegał na tym, że jej życie było jednym długim występem, w którym nie było czasu ani ochoty na życie codzienne, na normalność, na zajmowanie się dzieckiem, bliskimi, na choroby, na obwisły biust, widoczne żylaki i tak dalej. Wszystko kręciło się wokół Dietrich, ona sama mówiła tylko o sobie, słuchała jedynie siebie. „Grała” świetną matkę, żonę, kochankę. W rzeczywistości chciała być jedynie wielbiona i adorowana. Chorobliwie. Jej związki z niemal wszystkimi mężczyznami i kobietami, którzy znaleźli się w jej pobliżu, były niczym innym jak nimfomanią. Wystawne kolacje kończone wymuszanymi wymiotami: bulimią. Morze wlewanego w siebie alkoholu skończyło się skrajnym alkoholizmem, a przyjmowanie wszelkich substancji bez opamiętania – narkomanią. Najgorsze było jednak to, że w tym spektaklu, którym można nazwać życie Dietrich, nie było miejsca na żadną słabość, a najgorsze – nie było miejsca na coś tak błahego jak niedyspozycja zdrowotna i starość. Chyba największe wrażenie w tej książce wywołały na mnie właśnie jej ostatnie rozdziały i porażający wręcz opis ostatnich lat życia Dietrich – starej kobiety, która oskarżała wszystkich o swój wiek i starość.
Nie chcę i nie powinnam streszczać książki. Chcę jednak Was zachęcić do jej lektury, choć nie ukrywam, trzeba mieć nieco czasu, by przeczytać niemal tysiąc stron dość małą czcionką. Książkę przełożyły na polski: Dorota Pomadowska, Monika Skowron i Natalia Wiśniewska. Zrobiły to dobrze, bo nigdzie nie czuć różnicy w stylu czy w słownictwie, pomogła w tym na pewno także skrupulatna redakcja, choć nie ukrywam, znalazłam w książce trochę literówek. Nie mniej jednak książka została świetnie wydana przez Wydawnictwo Znak Litera Nova i bardzo miło trzyma się taką pozycję w rękach.
Komu poleciłabym tę książkę? Przede wszystkim tym, którzy kochają czytać biografie. Spodoba się na pewno tym, którzy interesują się historią kina. Córka Dietrich brała udział w produkcji niemal każdego filmu z udziałem gwiazdy, opisuje tworzenie tych obrazów niezwykle dokładnie – czasami aż zbyt dokładnie. W pewnym momencie detale dotyczące strojów i makijażu Dietrich oraz menu jej wystawnych kolacji w restauracjach po prostu nużą.
Biografia Rivy to jednakże niesamowity dokument historyczny pokazujący życie elit w XX wieku. Ten kontrast – przepychu, bogactwa, awantur w restauracji z powodu braku czarnego chleba do barszczu w zestawieniu z życiem „zwykłych” ludzi w czasie pierwszej czy drugiej wojny światowej jest wręcz niesamowity. Ale wiecie co jest w tym najciekawsze? Że obraz, który maluje Riva jest porażający. Bogactwo, w którym niemal kąpali się opisani przez nią aktorzy, producenci filmowi, itd. nigdy nie szło w parze ze szczęśliwym, spokojnym życiem, wręcz przeciwnie. Riva wymienia z imienia nazwiska gwiazdy, które miały cokolwiek wspólnego z Dietrich, ich nawyki, słabości, zdrady i związki. Znacie te nazwiska, znacie te wybitne osobowości, bo oglądaliście ich filmy, czytaliście ich książki. Maria Riva robi tak wspaniałą wręcz antyreklamę Hollywood, że aż miło. Z drugiej strony, czytając, jak powstawały filmy aż ma się ochotę je wszystkie obejrzeć. Dodam, że większość z nich jest do znalezienia w internecie, a na Spotify macie całe playlisty z piosenkami Dietrich. Jestem pewna, że do nich sięgniecie w trakcie lektury lub po niej.
Czasami mam wrażenie, że biografia Rivy o swojej matce była formą poradzenia sobie z żałobą. Innym razem myślę, że córka mściła się na swojej matce, która odebrała jej dzieciństwo, młodość, dojrzałość. Maria Riva była wychowywana po to, by służyć matce, być jej własnością i jej produktem, a proces uwolnienia się od takiego piekła musiał być bolesny.
Myślę też sobie, że Marlena Dietrich, gdyby dziś żyła, byłaby królową mediów społecznościowych i salonów medycyny estetycznej, która chorobliwie korzystałaby z dobrodziejstw operacji plastycznych. A propos, oglądaliście nowe zdjęcia 63-letniej Madonny? Nie, to polecam? Podobny kaliber i podobna sława. Obawiam się, że końcówka życia może być też podobna, ale to już nie ma nic wspólnego z książką o Marlenie Dietrich.
